05 sierpnia 2019

John Scofield – Combo 66

Łatwo zarzucić albumowi „Combo 66”, że w zasadzie nie oferuje nic nowego, niczym nie zaskakuje. Według mnie to zaleta. John Scofield może sobie grać własny jazz, country, wspominać piosenki z dzieciństwa albo ozdabiać swoją obecnością muzykę i okładki niezliczonej ilości albumów bardzo znanych i zupełnie nieznanych muzyków. Wystarczy, że jest i że nic w swoim brzmieniu nie zmienia. Wręcz oczekuję, żeby nie eksperymentował. Za życia stał się klasykiem, a że właśnie skończył 66 lat (choć tak naprawdę to było jakiś czas temu), stąd tytuł albumu.


Scofield należy do tych artystów, których albumy można kupować w zasadzie bez wcześniejszego ich wypróbowania, zamawiając nowości w ciemno. Będzie dobrze, nawet jeśli materiał muzyczny okaże się zaskakujący. W przypadku „Combo 66” zaskakujący nie jest. To jednak w przypadku Scofielda zaleta.

Nowy album Scofielda oznacza również zmiany w stałym zespole artysty. Miejsce zasłużonych niezwykle Steve Swallowa i Larry Goldingsa, a także innych, którzy nagrywali ostatnio z mistrzem – Johna Medeski, Scotta Colleya, czy Briana Blade’a zajęło młode pokolenie w postaci pianisty Geralda Claytona, którego ciągle jeszcze można nazwać młodym pokoleniem, a także nieco bardziej wiekowego, choć czekającego na start do wielkiej kariery basisty Vicente Archera. Obaj mogliby być synami Johna Scofielda, więc zespół jest zdecydowanie międzypokoleniowy. Obaj należą do muzyków dość zajętych, jednak jest nadzieja, że w takim składzie zespół wyruszy na światowe tourne i być może będzie można usłyszeć ich w tym składzie również w Polsce.

„Combo 66” to Scofield w najlepszym wydaniu. Jego unikalny styl budowania bluesowej frazy, pozwalający poruszać się niezauważalnie od ambitnych jazzowych harmonii w stronę tradycji country i jazz-rocka jest niemożliwy do podrobienia. Stąd już po pierwszych dźwiękach wiadomo, że to John Scofield i nikt inny. Do stworzenia kolejnego wyśmienitego albumu potrzeba było oczywiście zespołu. Debiutanci w postaci wspomnianych Vicente Archera i Geralda Claytona, a także długo współpracujący ze Scofieldem perkusista Bill Stewart wywiązują się ze swojego zadania znakomicie, jednak lider nigdy nie był w moich uszach graczem zespołowym. Tym razem również powstał wybitny, jednak nie zespołowy, a gitarowy album, wypełniony melodyjnymi (na scofieldowy sposób) kompozycjami.

Album wypełniają muzyczne dedykacje i wspomnienia. Nie mam wątpliwości, że „King Of Belgum” dedykowany jest zmarłemu w 2016 roku Tootsowi Thielemansowi, „Dang Swing” wspomina wyśmienite wspólne nagrania z McCoy Tynerem z albumu „Guitars”, a „Icons at the Fair” to już niezwykła mieszanka Paula Simona i Herbie Hancocka (Scofield i Hancock nagrali „Scarborough Fair” na płycie „The New Standard”) połączona ze wspomnieniem wspólnych nagrań z Milesem Davisem. To nie jest tylko moje wyobrażenie – sam bym chyba na to nie wpadł, ale fragment wywiadu promocyjnego udzielonego przez samego Scofielda z okazji premiery albumu.

Otwierająca album kompozycja „Can’t Dance” mogłaby otwierać któryś z albumów Lou Donaldsona z początków lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdzie oprócz przypadkowych gitarzystów grywali George Benson i Ted Dunbar.

Gdyby brzmienie gitary było odrobinę bardziej analogowe i nie tak klarowne jak to od lat kojarzone z Johnem Scofieldem, „Combo 66” mogłoby cofnąć nas o 50 lat i być doskonałym hard-bopowym przebojowym albumem. Jednak jest równie wybitnym albumem post-bopowym, a każdy z utworów może być niezłym wyzwaniem dla młodego pokolenia aspirujących jazzowych gitarzystów.

John Scofield
Combo 66
Format: CD
Wytwórnia: Verve / Universal
Numer: 602567802136

Brak komentarzy: