Pierwsze
dźwięki muzyki Zbigniewa Seiferta usłyszałem daleko za granicą, całkiem
przypadkowo. To był album Charliego Mariano „Helen 12 Trees” z 1976 roku. O
historię związaną z jego powstaniem zapytał mnie sprzedawca w jednym z
kultowych jazzowych sklepów w Londynie. Ów wybitny, jak później miałem okazję
się dowiedzieć znawca europejskiego jazzu przyjął słuszne założenie, że skoro
jestem z Polski, to powinienem wiedzieć o Seifercie wszystko. Tak wtedy nie
było. To było w czasach zanim wynaleziono internet, więc dostęp do wiedzy był
na zupełnie innym poziomie niż dziś. Później wielokrotnie przekonałem się, że
często na drugim końcu świata Zbigniew Seifert jest muzykiem bardziej
popularnym i znanym, niż w Polsce. Często jedynym muzykiem z Polski, jakiego
potrafili wymienić i opisać fani jazzu w odległych krajach. Od kilku niezwykły
dorobek artystyczny Zbigniewa Seiferta popularyzowany jest z olbrzymią energią
przez fundację jego imienia prowadzoną przez Anetę Norek-Skrycką z udziałem
muzyków grających kiedyś z Seifertem – Janusza Stefańskiego (który zmarł w 2016
roku) i Richie Beiracha a także rodziny – wdowy Agnieszki Seifert-Beck i
siostry muzyka – Małgorzaty Seifert.
Biografia
Zbigniewa Seiferta, genialnego muzyka, skrzypka, saksofonisty i kompozytora
jest pełna wydarzeń niezwykłych, tragicznych i zdumiewających. Jego doskonale
rozwijająca się światowa kariera została najpierw zakłócona przez ciężką
chorobę, a później przerwana przez śmierć w wieku 33 lat. Przez wiele lat w
Polsce dostępne w zasadzie były tylko jego nagrania z ostatniego koncertu, jaki
odbył się Pod Jaszczurami w Krakowie na 3 miesiące przed śmiercią muzyka.
Zebrany na szybko zespół, który zagrał z Seifertem chyba tylko ten jeden raz –
Jarosław Śmietana, Janusz Grzywacz, Zbigniew Wegehaupt i Mieczysław Górka –
spisał się doskonale. To doskonałe nagrania, jednak w tym czasie Seifert miał
za sobą nagrania z najlepszymi amerykańskimi muzykami. Nie miał zbyt wielu
planów, bo wiedział, że choroba znacznie ogranicza jego twórcze możliwości.
Chciał jednak nagrywać i pisać muzykę tak długo, jak będzie to możliwe. Być
może przyjeżdżając do Krakowa wiedział, że to jego ostatnia wizyta w Polsce.
Kraków był dla
Seiferta miejscem gdzie urodziła się jego muzyka. Tu się urodził, uczył grać na
skrzypcach, które po raz pierwszy wziął do ręki w wieku 6 lat. Tu skończył w
klasie tego instrument Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną. Kiedy studiował, oczywiście
nie było jeszcze edukacji jazzowej. Choć pierwsze dyskusje o jazzie prowadził
ponoć ze szkolnym kolegą, Janem Jarczykiem, który później miał zostać
doskonałym pianistą i nieco starszymi kolegami z liceum muzycznego – Romanem
Kowalem i Wacławem Kisielewskim. Trudną do przecenienia rolę w muzycznej
edukacji Seiferta miał profesor Stanisław Tawroszewicz, któremu wiele lat później
Seifert zadedykował jedną ze swoich kompozycji – „Coral” napisaną na potrzeby
nagrania albumu „Man Of The Light”. Dzięki legendarnej metodzie nauczania
profesora, kładącego spory nacisk na umiejętności techniczne, Seifert osiągnął
niemal magiczne zespolenie z instrumentem, którego obsługa w żaden sposób nie
ograniczała jego twórczej inwencji i umożliwiła dalszy rozwój muzycznych idei
Johna Coltrane’a za pomocą skrzypiec.
Jazz Zbigniew
Seifert zaczął grać na saksofonie. W 1962 roku grający na klarnecie Alojzy
Thomys stworzył pierwszą w Polsce jazzową klasę w Liceum Muzycznym w Krakowie.
Tam powstał zespół w składzie – Zbigniew Seifert na saksofonie, Jan Jarczyk na
fortepianie, Jan Gonciarczyk na basie i Janusz Stefański na bębnach. Wiele
źródeł podaje, że wtedy dalej chciał zostać muzykiem klasycznym, a jazzem
zainteresował się, bo to dawało dobry start do najpiękniejszych dziewczyn w
Krakowie i okazję do zarobienia pieniędzy jeszcze w czasie nauki. Z wycieczką
szkolną w towarzystwie kolegów pojechał na Jazz Jamboree w 1964 roku. Tam
usłyszał Komedę, Trzaskowskiego, Namysłowskiego i Wróblewskiego. Wielkich
światowych gwiazd akurat wtedy nie było. Być może wtedy zorientował się, że na
saksofonie, na którym nauczył się grać zupełnie sam nie dogoni nawet krajowych
mistrzów gatunku, a co dopiero Johna Coltrane’a, który już wtedy był jego
muzycznym wzorem.
Dostępne dziś
nagrania zespołu Seiferta z 1969 i 1970 roku pokazują, że choć opanował
techniki gry na alcie w stopniu równie wirtuozerskim, co na skrzypcach, to mógł
zostać również całkiem niezłym saksofonistą. Z tego czasu pochodzą nagrania
zebrane po raz pierwszy w 2010 roku na płycie „Nora” wydanej przez GAD Records.
W 1967 roku na
Jazz Jamboree przyjechał będący wówczas u szczytu sławy Charles Lloyd. Przywiózł
ze sobą mało wówczas znany młody skład. Na fortepianie grał Keith Jarrett, a na
bębnach Jack DeJohnette. Jedną z miejskich legend Warszawy jest opis jamu,
który odbył się ponoć w kawiarni Stolica, w czasie którego Jarrett grał na
bębnach, DeJohnette na fortepianie, Jan Gonciarczyk na basie, a Jan Jarczyk
przysiadł się do Jarretta, żeby zagrać z nim na fortepianie na 4 ręce. Temu
wszystkiemu miał przyglądać się Zbigniew Seifert.
Krótko później
grający ciągle na alcie Seifert został członkiem słynnego kwintetu Tomasza
Stańko, który grał wtedy mocno eksperymentalne free. Z zespołem Stańki
Seifert nagrał „Music For K”, „Jazzmessage From Poland”, „Purple Sun” i „We’ll
Remember Komeda”.
W 1970 roku
Seifert ukończył studia w klasie profesora Tawroszewicza. Jego koncert
dyplomowy był prawdopodobnie ostatnim momentem, kiedy zagrał na skrzypcach
muzykę klasyczną. Na egzaminie grał między innymi Mozarta i Szymanowskiego.
Później w zespole Stańki grał równolegle na saksofonie i skrzypcach. Miał tam
konkurencję w postaci Michała Urbaniaka, który również coraz częściej zamieniał
saksofon na skrzypce.
W tym samym
czasie Seifert rozwiązał swój kwartet, dając ostatni koncert na Jazz Jamboree w
1970 roku. Grał w kwintecie Stańki, nagrywał muzykę filmową, bywał na sesjach
Studia Jazzowego Polskiego Radia. To właśnie tam grając kompozycję „Pyskówka”
Jana Ptaszyna Wróblewskiego po raz pierwszy w studiu zagrał jazz na skrzypcach.
Kwintet Stańki
sporo koncertował na europejskich festiwalach. Seifert poznawał ludzi, słuchał
nowej muzyki i pod koniec 1971 roku ostatecznie porzucił grę na saksofonie. W
1972 roku nagrał wznowioną niedawno chyba po raz pierwszy w formacie cyfrowym
płytę „Five Hits In The Row” z zespołem czechosłowackiego wirtuoza fletu Jiri
Stivina. Ten album był przez lata poszukiwanym przez fanów białym krukiem w
dyskografii Seiferta. Niedawno wznowił go GAD Records. W tym samym czasie
uczestniczył w nagraniach opery rockowej „Naga” Niebiesko-Czarnych i
eksperymentował z krakowskim Laboratorium.
W 1972 roku kwintet
Stańki dużo grał w Niemczech. Tam talentem Seiferta zainteresował się sam
Joachim Ernst Berendt, który miał później pomóc Seifertowi w nagraniu „Man Of
The Light” posuwając się nawet do sfałszowania daty nagrania, żeby nieco
oszukać prawników z Capitolu, z którym Seifert miał wtedy kontrakt.
Na razie jednak
zachęcany licznymi pozytywnymi recenzjami, przyjęciem publiczności i posiadając
wsparcie Berendta Seifert wraz ze świeżo poślubioną Agnieszką zamieszkali w
Darmstadt, a Seifert nagrał swoją pierwszą zachodnioeuropejską płytę z
niemieckim gitarzystą Volkerem Kriegelem. Ten album jednego z założycieli
słynnej grupy Spectrum również jest dziś trudnym do zdobycia elementem
dyskografii Seiferta.
Ostatnie (jeśli
nie liczyć „Kilimanjaro”) polskie sesje Seiferta, to udział w nagraniu albumu
„Rien Ne Va Plus” Novi Singers i okraszony kilkoma dobrymi solówkami na
skrzypcach i saksofonie w wykonaniu Seiferta album Jana Ptaszyna Wróblewskiego
„Sprzedawcy Glonów”. W 1973 roku ostatecznie zakończył działalność kwintet
Stańki. Po ostatnim wspólnym koncercie (znowu Jazz Jamboree), Seifert zagrał na
płycie Wolfganga Daunera „Kunstkopfindianer”, a w ciągu kolejnych miesięcy
nagrywał z zespołami Jaspera van’t Hofa, Joachima Kuhna i Hansa Kollera. To
cenne muzyczne doświadczenia, jednak na tych płytach Seifert raczej nie
występuje w roli solisty (może za wyjątkiem opakowanej w jedną z najbrzydszych
jazzowych okładek wszechczasów płyty „Springfever” Kuhna z udziałem Philipa
Catherine).
W 1976 roku po
raz pierwszy u Zbigniewa Seiferta niemieccy lekarze zdiagnozowali nowotwór.
Pierwsza udana operacja dała nadzieję na całkowite wyleczenie. Później Seifert
zaczął nagrywać swoje najważniejsze płyty w oszałamiającym tempie, jakby zdawał
sobie sprawę, że nie zostało mu wiele czasu. W okresie od kwietnia 1976 roku do
śmierci w lutym 1979 roku nagrał kolejno „Helen 12 Trees” z Charlie Mariano i
„Solo Violin” w maju 1976, „Zbigniew Seifert” pomiędzy listopadem 1976 i
styczniem 1977, w tym samym czasie „Violin” zespołu Oregon. Na wiosnę 1977 roku powstała płyta „Man Of
The Light”. Niemal cały 1977 rok Seifert spędził w szpitalu. Później nagrał
jeszcze „Kilimanjaro” i „Passion”, której wydania już nie dożył. W nagraniu tej
ostatniej płyty wzięli udział między innymi John Scofield i Jack DeJohnette,
którego Seifert poznał w 1967 roku w Warszawie. Na płycie „Zbigniew Seifert” –
jego pierwszym amerykańskim albumie usłyszycie między innymi Michaela i Randy
Breckerów, Philipa Catherine i Mtume. „Passion” i „Zbigniew Seifert” do dziś
dostępne są tylko w archiwalnych wydaniach analogowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz