02 listopada 2012

Eastern Blok – Underwater


Dawno nie słyszałem tak kolorowej, pełnej niezwykłych brzmień, inteligentnie napisanej i pięknie zagranej muzyki.  Nie skupiajcie się na wielkich nazwiskach. Te są co prawda gwarancją jakości przynajmniej dobrej. Żeby kupić taką płytę, jak „Underwater” trzeba albo zespół usłyszeć na koncercie, albo trochę zaryzykować. Nie sposób przecież w sklepie nawet pobieżnie słuchać wszystkich płyt. Tak to już jest, że na nasze muzyczne upodobania wpływ ma nie tylko to, co rzeczywiście lubimy, co wybralibyśmy świadomie. Nasze gusta kształtują również ci, którzy mają sporo sił i środków, żeby zajrzeć do naszych kieszeni w poszukiwaniu naszych własnych pieniędzy. A ci, w przypadku muzyki mam tu na myśli promotorów koncertów i wydawców płyt, co zresztą z biznesowego punktu widzenia dość zrozumiałe, stawiają na pewniaków. Czyli na nazwiska z dorobkiem.

Daleki jestem od stwierdzenia, że jedni nagrywają dobrą muzykę, a inni mają nazwiska, bo i tym największych zdarza się zrobić coś wyjątkowo odkrywczego, a nie tylko odcinać kupony od dawnej sławy. Jednak wśród muzyków znanych jedynie garstce fanów i przyjaciół też są wyjątkowe talenty. Tylko nieliczni z nich będą kiedyś tymi największymi. Inni na zawsze pozostaną jedynie nieodkrytymi.

Niekonwencjonalne rytmy, brzmiące z pewnością na rynku amerykańskm nieco obco, ale zarazem intrygująco i egzotycznie skale i akordy rodem z bałkańskich tańców ludowych, inspiracje muzyką klezmerską i dalekowschodnią. Nieswykłe w swojej prostocie brzmienie gitary. Snujący się czasami w brzmieniowym tle flet, lub nieco bardziej agresywny saksofon Dougha Rosenberga.

Ta mieszanka stylów ma jednak sens. To nie jest jednk kotlet mielony – potrawa przyrządzona ze wszystkiego co było pod ręką w nieco przypadkowy sposób. To raczej wykwintn danie, które trzeba smakować powoli, nawet wielokrotnie, za każdym razem odkrywając jakieś nowe smaki…

Nieco zgaduję, ale biorąc pod uwagę muzyczne korzenie, największy wpływ na kształt muzyki zespołu ma gitarzysta – Goran Ivanovic. To on założył grupę bardzo dawno temu, a zespół działa w miarę stałym składzie już od 8 lat.

Do nas nie przyjadą pewnie nigdy, chyba, że znajdzie się jakiś folkowy projekt,…. Dziś jednak droga do płyt jest bardzo krótka – można kupić dowolny wydany nawet w najdalszym końcu świata album. A „Underwater” z pewnością wart jest uwagi.

Eastern Blok
Underwater
Format: CD
Wytwórnia: Eastern Blok
Numer: 789577673120

29 października 2012

Quincy Jones – Back On The Block


W Kanonie Jazzu przyjęliśmy w redakcji umowną granicę 20 lat, które musi upłynąć od nagraniu albumu, żeby w ogóle można było rozważać jego prezentację w tym cyklu. Od nagrania „Back On The Block” minęły już 23 lata, szybko minęły, bo pamiętam premierę tego albumu i szok, jaki wtedy wywołał. Tak więc jeśli trzymać się owych 20 lat, które muszą minąć, żeby usłyszeć nie tylko to, co na płycie, ale też nabrać do niej dystansu i zobaczyć ją na tle innych podobnych produkcji, a także historii rozwoju jazzu, „Back On The Block” do Kanonu można już mianować. Czekam do stycznia, żeby owe 20 lat minęło kilku albumom z 1992 roku… Jeszcze kolejny rok będzie musiał minąć, żeby do Kanonu włączyć najnowszą z wartych tego płyt Quincy Jonesa – „Miles And Quincy Live At Montreux”. O tym jednak w 2014 roku. Po tym nagraniu The Q nie nagrał już nic równie ciekawego, a albumy „Q’s Jook Joint” i „Q Sould Bossa Nostra” to jedynie gorsze wersje rewelacyjnego „Back On The Block”.

Już sama lista muzyków, którzy wzięli udział w nagraniu jest imponująca. Produkcja przebojowej historii jazzu w pigułce – „Jazz Corner Of The World” pozwoliła spotkać się w studiu niemal wszystkim największym. Tu nie znajdziecie sampli, za wyjątkiem głosu legendarnego Pee Wee Marquetta, długoletniego MC klubu Birdland w Nowym Jorku, którego głos Quincy Jones pożyczył z nagranej w 1954 roku koncertowej płyty Arta Blakey – „A Night At Birdland Vol. 1”. Nikt inny nie maił i mieć nie będzie takiego autorytetu w środowisku, żeby sprowadzić do studia na gościnne występy w jednym utworze Milesa Davisa, Dizzy Gillespiego, Jamesa Moody, George’a Bensona i Joe Zawinula. W tym samym utworze śpiewają Ella Fitzgerald i Sarah Vaughan… Macie jeszcze jakieś pytania? Czy może być lepsza historia jazzu? Może brakuje tam Wayne Shortera i Sonny Rollinsa, ale pewnie tylko dlatego, że w dniu nagrania byli na wakacjach…

„Back On The Block” to także worek z potencjalnymi przebojami. Nie tylko jazzowymi, ale takimi, które podobają się zwyczajnie wszystkim i mają swoje drugie życie w szerszym nieco niż jazzowy kręgu odbiorców.  Sam album był w chwilę po wydaniu na pierwszych miejscach chyba wszystkich jazzowych i hip-hopowych list przebojów. Był też najwyżej ze wszystkich albumów Quincy Jonesa na najbardziej prestiżowej liście amerykańskiej – Billboard 200, osiągając 9 miejsce, co udało się tylko kilku albumom jazzowym…

„I’ll Be Good To You” – duet Raya Charlesa i Chaki Khan, a także „The Secret Garden” z udziałem Barry White’a zaszły wysoko na listach przebojów na całym świecie…

Wysokie miejsca na listach hip-hopowych to oczywiście zasługa gwiazd gatunku – brawurowo opowiadających wspomnianą już historię jazzu Kool Moe Dee i Big Daddy Kane’a, a także Ice’a-T, Grandmaster Melle Mela i Big Daddy Kane’a. Jeśli o kimś ważnym dla tego gatunku zapomniałem, wybaczcie, nie jestem specjalistą, a na liście osób zaangażowanych wokalnie w realizację tego albumu jest ponad 60 nazwisk, nie licząc kilku zespołów wokalnych i chórów, w tym najbardziej w tym gronie znany fanom jazzu Take 6. To całe bogactwo ma sens i składa się w sensownie zagrane dźwięki, choć z pewnością nie jest to pierwsza rapowa płyta jazzowa, tu pierwszeństwo historycy dają najczęściej Michałowi Urbaniakowi, albo Milesowi Davisowi… Ja cofnąłbym się raczej do „Heebie Jeebies” Louisa Armstronga i produkcji Jilla Scotta-Hendersona z lat siedemdziesiątych.

„Back On The Block” nie spodoba się raczej fanom hard-bopu. Ja się do tej grupy jednak zaliczam i uważam, że ten album to ważna pozycja w historii gatunku i całkiem przyjemna płyta, choć oczywiście wolę te utwory, w których swój unikalny sound prezentują starzy mistrzowie od popowych ballad, które również na tej płycie znajdziecie. Te są jednak jakości, do której nigdy nie zbliżą się współczesne gwiazdki jednego sezonu… Quincy Jones nawet raz dał się namówić do współpracy z gwiazdą pop. Obiecuję Wam jednak, że „Thrillera” w Kanonie Jazzu nie usłyszycie…

Quincy Jones
Back On The Block
Format: CD
Wytwórnia: Qwest / Warner
Numer: 075992602020

28 października 2012

Henryk Miśkiewicz <Full Drive> feat. Michael Patches Stewart – <Full Drive 3>


<Full Drive 3> w roli płyty tygodnia to w zasadzie oczywistość. Album zarejestrowano podobnie jak dwa poprzednie w Jazz Cafe Łomianki. W czerwcu tego roku odbyły się dwa koncerty. Na płycie umieszczono wybrane nagrania z obu wieczorów. Byłem tam na pierwszym koncercie i od tego dnia wiedziałem, że to będzie płyta tygodnia.

Ostatecznie album zawiera fragmenty obu koncertów, choć ja chętnie kupiłbym podwójny album zawierający dwa krążki zawierające komplet muzyki z obu wieczorów. Byłoby drożej, ale ta muzyka warta jest każdych pieniędzy. Receptę na tak przebojowe zagranie znanych jazzowych standardów zna tylko Henryk Miśkiewicz i jego muzyczni partnerzy z projektu znanego fanom jako <Full Drive>. Komponować równie dobre tematy, co Joe Zawinul, czy Freddie Hubbard potrafią w zasadzie wszyscy muzycy z jego zespołu. Ten zespół to nie jest konstelacja supergwiazd krajowej sceny jazzowej, choć każdy z muzyków jest ważną postacią dla swojego instrumentu. To coś znacznie ważniejszego. Takiej precyzji i zgrania, wspólnoty celów i słyszalnego dowodu na muzyczną synergię talentów tworzących razem nową jakość może <Full Drive> zazdrościć cały jazzowy świat.

Tradycją płyt <Full Drive> jest zapraszanie gości specjalnych. W pierwszym nagraniu, dziś dość trudno dostępnym w sprzedaży gośćmi byli Dorota Miśkiewicz i Michał Miśkiewicz. W nagraniu <Full Drive 2> gościnnie zaśpiewał Kuba Badach. Tym razem pojawił się Michael Patches Stewart. Nie sposób nie zauważyć nie tylko rosnącej rangi gości, ale również tego, że ich udział ma dla brzmienia zespołu coraz większe znaczenie. O tym, jak dobrze rozumieją się Henryk Miśkiewicz i Michael Patches Stewart możnaby napisać wiele. Lepiej jednak posłuchać… Zespół w tym składzie koncertuje, więc szukajcie kolejnych okazji, żeby to usłyszeć na żywo. Do właścicieli klubów apeluję – zaproście <Full Drive>, to będzie frekwencyjny sukces, bowiem zespół ma wielu fanów, a koncert z pewnością będzie niezapomnianym przeżyciem.

Aż boję się pomyśleć, kto zagra na <Full Drive 7>… Mam nadzieję, że na <Full Drive 4> nie będziemy musieli czekać kolejne 5 lat… Wiem jednak, że gościem specjalnym może być każdy muzyk z tak zwanej najwyższej światowej półki, dla którego odnalezienie dla siebie miejsca wśród żywiołowych i niezwykle inteligentnych improwizacjach Henryka Miśkiewicza i Marka Napiórkowskiego będzie wykonalne… No i jeszcze trzeba będzie zagrać coś równie interesującego, żeby nie wypaść blado w roli gościa.

Muzyka zespołu wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Nie da się jej zdefiniować. Jedyne słowa, jakie potrafię w tym miejscu uznać za właściwie opisujące <Full Drive 3>, to energia, inwencja i twórcze czerpanie z właściwie każdego rozdziału historii jazzu, od swingu i be-bopu poprzez hard-bop i fusion. To muzyka totalna, huragan dźwięków nie mający nic wspólnego z graniem pod publiczkę. To niezwykle inteligentny i pełen prawdziwych emocji huragan dźwięków. Uwielbiam być w środku takich dźwięków. Tu rozbieranie muzyki na czynniki pierwsze i opisywanie każdej solówki nie ma większego sensu. To zwyczajnie trzeba usłyszeć.

Uwielbiam mieć płyty, na których słychać moje własne oklaski. To zawsze jest świetna pamiątka, wartość muzyczną dostajemy jako dodatek, tym razem dodatek wart każdych pieniędzy. <Full Drive 3> to wyśmienity album, nie tylko jako pamiątka dla garstki fanów, którzy byli 10 lub 11 czerwca w Jazz Cafe Łomianki. Dzięki temu albumowi w tych koncertach może wziąć udział każdy, codziennie…

O samym koncercie pisałem tutaj:

O płycie „Full Drive 2” przeczytacie tutaj:

Henryk Miśkiewicz <Full Drive> feat. Michael Patches Stewart
Full Drive 3
Format: CD
Wytwórnia: Fonografika
Numer: 5903292103501

27 października 2012

Sławomir Jaskułke, Piotr Wyleżoł DUODRAM – Pałac Szustra, Warszawa, 24.10.2012

W prawdopodobnie ostatnią jesienną środę, 24 października w Pałacu Szustra zagrali Sławomir Jaskułke i Piotr Wyleżoł. Znowu była pełna sala, korytarz i schody. Na taras było już trochę za zimno… Pałac Szustra to miejsce muzycznie magiczne, przyciągające ludzi, których interesuje rzeczywiste słuchanie muzyki. Nie bywanie na koncertach i rozmowy w kuluarach, a skupienie i słuchanie. Doskonałe fortepiany, którymi dysponuje Warszawskie Towarzystwo Muzyczne pozwoliły zorganizować koncert fortepianowego duetu bez zbędnego stresu związanego z transportem wypożyczonych instrumentów i zawsze niewiadomym ich brzmieniem w nowym miejscu.

Piotr Wyleżoł, Sławomir Jaskułke

Piotr Wyleżoł, Sławomir Jaskułke

Publiczność była skupiona. Nawet ci, dla których zabrakło miejsca na sali i którzy musieli siedzieć na korytarzu nie narzekali, tylko cieszyli się możliwością obcowania ze świetną muzyką. To był jeden z tych koncertów, na które przyszli fani zainteresowani muzyką Sławomira Jaskułke i Piotra Wyleżoła, a nie kolejnym koncertem i zwyczajnie wyjściem z domu i posiedzeniem w klubie. To bardzo krzepiące, że takie okazje się ciągle zdarzają. To również uskrzydla artystów, którzy w takich okolicznościach dają z siebie wszystko i jeszcze więcej.

Sławomir Jaskułke

Sławomir Jaskułke

Sławomir Jaskułke

Muzyczną relację z koncertu przeczytacie w listopadowym numerze JazzPRESSu.

Piotr Wyleżoł

Piotr Wyleżoł

24 października 2012

Herbie Hancock – Takin’ Off


„Takin’ Off” to jeden z najbardziej błyskotliwych debiutów wszechczasów. Płyta została nagrana w czasie jednej długiej, zapewne nocnej sesji nagraniowej w studiu Rudy Van Geldera w Engelwood Cliffs, 28 maja 1962 roku. W ciągu kilkunastu miesięcy od debiutu Herbie Hancock nagrał równie rewelacyjne albumy – „My Point Of View”, „Inventions And Dimentions”, i „Empyrean Island”, a także rozpoczął współpracę z jednym z najsłynniejszych składów Milesa Davisa, z którym już w rok po swoim solowym debiucie nagrał pierwszą płytę – „Seven Steps To Heaven”.

Każda z wymienionych płyt powinna znaleźć się w Kanonie Jazzu. Pewnie wszystkie do niego kiedyś trafią. Najwygodniej zacząć zatem od pierwszej. Przed nagraniem „Takin’ Off” Herbie Hancock miał już za sobą kilka sesji nagraniowych i szereg koncertów w zespole Donalda Byrda. Dla mnie do dziś pozostaje tajemnicą, jak debiutujący pianista, nawet z rekomendacją lidera zespołu, w którym grał mógł zebrać w studiu taki gwiazdorski skład. Freddie Hubbard miał już przecież wtedy na koncie kilka płyt i z pewnością jego uczestnictwo w sesji było świadomym wyborem, przeciż Herbie Hancock mógł zaprosić na nagranie Donalda Byrda, który na pewno zgodziłby się pomóc w nagraniu debiutanckiego albumu swojemu pianiście. Na kolejnych płytach Herbie Hancock można zresztą usłyszeć charakterystyczny ton trąbki Donalda Byrda. Dexter Gordon był wtedy u szczytu sławy – szykował właśnie materiał na jedną ze swoich najlepszych płyt – „Go”.

Płytę rozpoczyna jeden z największych przebojów w dorobku nagraniowym i kompozytorskim Herbie Hancocka, jedna z najbardziej rozpoznawanych nawet poza światem fanów gatunku melodii – „Watermelon Man”, napisany na zlecenie Mongo Santamarii. Utwór wydano na singlu i znalazł się w okolicach setnego miejsca na amerykańskich listach przebojów, co dla jazzowej kompozycji instrumentalnej było wielkim sukcesem w 1962 roku. Dziś też byłoby to wielkie osiągnięcie.

„Takin’ Off” to jedna z tych płyt jazzowych, która spodoba się każdemu, w tym również tym, którzy na hasło jazz reagują raczej niekoniecznie entuzjastycznie. To idealne połączenie pięknych kompozycji i świetnych improwizacji. Szczególnie w wykonaniu Herbie Hancocka i Freddie Bubbarda. Dziś, z perspektywy równych 50 lat od swojej premiery jest ikoną hard-bopu, ale również zwyczajnie przebojowym albumem jazzowym, zawierającym kompozycje często dziś przypominane nie tylko przez jazzowych pianistów, ale grywane przez wielu innych muzyków, niekoniecznie pozosttającyh w jazzowym mainstreamie.

Ukrytym nieco w cieniu solistów bohaterem tej płyty jest perkusista – Billy Higgins. Posłuchajcie tego albumu zwracając uwagę na to co gra perkusja. Odkryjecie tą muzykę na nowo…

„Takin’ Off” to album, który dał światu wybitnego pianistę, świetnego kompozytora i jeden z największych jazzowych przebojów – „Watermelon Man”. Na tej płycie również Herbie Hancocka po raz pierwszy usłyszał Miles Davis i to był początek jednego z najważniejszych zespołów na świecie – tzw. Drugiego Kwintetu Milesa Davisa – Wayne Shorter – Herbie Hancock – Ron Carter – Tony Williams. Już tylko za to należy się „Takin’ Off” trwałe miejsce w historii jazzu, a wybitną muzykę dostajemy jako całkiem darmowy bonus…

Herbie Hancock
Takin’ Off
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 8376432