05 listopada 2019

Andrzej Trzaskowski – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Andrzej Trzaskowski był przedstawicielem pierwszej generacji polskich muzyków jazzowych. Urodził się w 1933 roku w Krakowie w rodzinie szlacheckiej. Od 1952 roku studiował muzykologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wtedy nie było jeszcze żadnej szkoły uczącej jazzu, który zresztą oficjalnie w Polsce nie istniał.

Trzaskowski debiutował w roli pianisty w drugiej, łódzkiej odsłonie zespołu Melomani. Grupa powstała w Łodzi korzystając ze wsparcia lokalnego oddziału YMCA, później przeniosła się do Warszawy, a kiedy YMCA przestała w Polsce działać, zespół na krótko zawiesił swoją działalność. W 1950 roku reaktywował się w nieco zmienionym składzie ponownie w Łodzi. Właśnie wtedy w zespole znalazł się Andrzej Trzaskowski. W tym historycznym składzie grali Witold Sobociński przeważnie na perkusji – późniejszy wybitny operator filmowy i Jerzy Duduś Matuszkiewicz, człowiek z Krakowa, wtedy student słynnej łódzkiej szkoły filmowej na saksofonie. W zespole byli również wywodzący się z krakowskiego środowiska muzycznego kontrabasista Witold Kujawski i kolejny student łódzkiej filmówki – trębacz Andrzej Idon Wojciechowski. Do Melomanów wkrótce jednak dołączyli również na krótko Krzysztof Komeda i na nieco dłużej Andrzej Kurylewicz. Klęska urodzaju pianistów spowodowała chwilowy epizod gry przez Trzaskowskiego na akordeonie, a później jego odejście z zespołu.

Kiedy po raz pierwszy w Warszawie odbyło się Jazz Jamboree w 1958 roku, Andrzej Trzaskowski miał już własny skład – Jazz Believers, grający w składzie z Janem Ptaszynem Wróblewskim, Wojciechem Karolakiem (na alcie), Krzysztofem Komedą w roli drugiego pianisty, a także Janem Byrczkiem i Janem Zylberem. W zespole pojawiali się również grający na melofonie Andrzej Kurylewicz i przyzwyczajony już do roli wibrafonisty Jerzy Milian. Znowu jednak kolejka do fortepianu była długa. Zespół istniał do 1959 roku, a z jego składu powstało trio Krzysztofa Komedy.

W 1959 roku na Jazz Jamboree Trzaskowski wraca z nowym składem – The Wreckers. Grają Wojciech Karolak i Zbigniew Namysłowski na saksofonach, Alojzy Musiał na trąbce i sekcja z Dylągiem i Andrzejem Dąbrowskim. Krótko po występie na Jazz Jamboree zespół nagrywa 4 utwory dla Polskich Nagrań. Wtedy jeszcze ukazywały się płyty EP na 45 obrotów. Już wtedy Trzaskowski uważany był przez innych muzyków za niezwykle dojrzałego artystycznie lidera. Dlatego udawało mu się przekonywać do współpracy najlepszych.

W pianistyce Andrzeja Trzaskowskiego coraz silniej słychać wpływy Horace Silvera, a w jego oryginalnych aranżacjach fascynację Charlie Parkerem. Jeden z utworów nagranych w czasie pierwszej sesji Wreckersów – „Nina’s Dream” nawiązuje do kompozycji Silvera „Nica’s Dream”.

W kolejnym roku na Jazz Jamboree Trzaskowski z sekcją Wreckersów zagra ze Stanem Getzem. Muzycy zagrali razem kilka koncertów w Warszawie i Krakowie. Po jednym z koncertów doszło do nagrania płyty, co wymagało trudnych telefonicznych negocjacji z Normanem Granzem, posiadającym wówczas wyłączność na nagrania Stana Getza. Po latach wznowienia tej płyty, pierwotnie zawierającej 6 jazzowych standardów często uzupełniane są o utwory zarejestrowane podczas koncertu w tej samej Sali Filharmonii Narodowej z udziałem publiczności. Tym razem chyba już nikt Normana Granza nie pytał o zgodę.

Wreckersi wracają na scenę Jazz Jamboree w kolejnej odsłonie festiwalu w 1961 roku jako sekcja towarzysząca brytyjskiemu saksofoniście Ronniemu Rossowi. Jednak sława polskiego zespołu, który nagrał płytę ze Stanem Getzem dociera dalej, niż dystrybucja płyt Polskich Nagrań. Już wkrótce dzięki wsparciu rządu amerykańskiego Wreckersi pojadą do USA. Zanim to jednak nastąpi, Andrzej Trzaskowski zacznie pisać muzykę filmową. Jako pierwszy pojawi się obraz Stanisława Możdżeńskiego „Zuzanna i chłopcy”. Nurt filmowy pochłonie na długie lata Trzaskowskiego. Będzie nie tylko pisał muzykę, ale również grał w wielu polskich filmach.

W składzie Wreckersów, który pojechał w 1962 roku do USA zabrakło Karolaka i Andrzeja Dąbrowskiego, którzy chwilę wcześniej zmienili barwy klubowe dołączając do zespołu Andrzeja Kurylewicza. Do Ameryki The Wreckers pojechali w składzie ze Zbigniewem Namysłowskim, Michałem Urbaniakiem, Romanem Guciem Dylągiem i Adamem Jędrzejowskim. Historyczne tourne pozwoliło muzykom nie tylko zagrać na kilku amerykańskich scenach, w tym na festiwalu Newport Jazz Festival, Village Vanguard w Nowym Jorku, Blackhawk w San Francisco i Jazz Workshop w Bostonie, ale także usłyszeć na żywo swoich idoli, których znali dotychczas tylko z nagrań płytowych i audycji radiowych. Zbigniew Namysłowski po latach wspominał, że szczególne wrażenie zrobił na nim koncert Milesa Davisa z Johnem Coltrane’em w Birdland, a Roman Gucio Dyląg uznanie, jakie wyraził o jego grze sam Charles Mingus. Fotografia z tego występu przedstawia muzyków zespołu przy jednym stoliku z Johnem Coltranem i Benem Websterem a w tle na scenie gra zespół Kai Windinga.

Po tej trasie Trzaskowski nie zmieniając składu zespołu postanowił odejść od dość niefortunnej nazwy The Wreckers i zespół pojawiał się na afiszach jako Andrzej Trzaskowski Quintet, koncertując w Europie Zachodniej. Zmieniała się też muzyka zespołu, kierując się w stronę cool jazzu i trzeciego nurtu. Trzaskowski studiował kompozycję u Bogusława Schaeffera. Za sprawą warszawskiego Studia Muzyki Elektronicznej i Eugeniusza Rudnika zainteresował się też instrumentami elektronicznymi. W 1962 roku na Jazz Jamboree zespół Wojciecha Karolaka z amerykańskim trębaczem Donem Ellisem prezentuje awangardową kompozycję Trzaskowskiego „Nihil Novi”. W tej kompozycji Trzaskowski udanie połączył skalę dwunastotonową, swoje fascynacje dodekafonią i partie czysto jazzowe wsparte pomysłami Dona Ellisa. W jednej z recenzji autorytet trzecionurtowych eksperymentów Gunther Schuller uznał „Nihil Novi” za jedną z najciekawszych kompozycji tego gatunku na świecie.

W kolejnych składach Trzaskowskiego pojawiają się niemal wszyscy nasi Mistrzowie. Grają między innymi Tomasz Stańko, Michał Urbaniak, Zbigniew Namysłowski i Włodzimierz Nahorny. W 1965 roku Andrzej Trzaskowski, mając na swoim koncie muzykę do kilku filmów i amerykańskie doświadczenia, a także docenioną „Nivil Novi” nagrywa jeden ze swoich najważniejszych albumów – 4 odcinek serii Polish Jazz zatytułowany „Andrzej Trzaskowski Quintet”. W zespole, którego nagraniem Trzaskowski rozstaje się z estetyką Horace Silvera grają Stańko, Muniak, Jacek Ostaszewski i Adam Jędrzejowski. Trzaskowski eksperymentuje z formą. Do zespołu dołącza wkrótce amerykański trębacz Ted Curson, mający już wtedy na swoim koncie nagrania z Charlesem Mingusem, Erickiem Dolphy i Cecilem Taylorem. Sam fakt, że znalazł się w zespole Trzaskowskiego jest potwierdzeniem doskonałej pozycji naszego pianisty w kręgu jazzowej awangardy.

Pod numerem 11 w serii Polish Jazz Trzaskowski nagrywa swoją kolejna niezwykle ważną płytę z Tedem Cursonem – „Seant”. Eksperymentalna, skomponowana w skali 12-tonowej „Cosinusoida” zajmująca całą stronę albumu jest wybitną trzecionurtową próbą pogodzenia improwizacji i muzyki klasycznej, którą można śmiało porównywać z dorobkiem Cecila Taylora i wszystkich pianistów, wzorujących się na twórczości Horace’a Silvera, którego echa ciągle pojawiają się w twórczości Trzaskowskiego. „Wariacja na temat: oj tam u boru” to pionierska próba wprowadzenia wątku polskiej muzyki ludowej do jazzowej stylistyki. „Seant” jest albumem twórczym, poszukującym. Czasem może trafiającym w ślepe uliczki, taka jednak natura poszukiwań, które oznaczają doskonalenie twórczego warsztatu i odnajdowanie dalszej drogi do własnego stylu. Poszukiwania Andrzej Trzaskowskiego skierowały go w stronę dość odległą od jazzowego maisntreamu, jednak „Seant” to z pewnością ważny dla polskiego i światowego jazzu album genialnego muzyka, kompozytora i lidera zespołu, jakim był Andrzej Trzaskowski.

Od 1965 roku Trzaskowski jest stałym gościem warsztatów jazzowych w Hamburgu. Prowadzi tam wykłady i nagrywa, pracując między innymi z Idreesem Suliemanem, Rune Carlssonem, Dave Pike’iem, Tony Oxleyem i Palle Mikkelborgiem. Na zamówienie niemieckich orkiestr jazzowych w końcówce lat siedemdziesiątych pisze wiele pomysłowych kompozycji. Dla fanów muzyka zdobycie jego niemieckich nagrań z końcówki lat sześćdziesiątych jest dziś trudnym wyzwaniem. Działalność koncertowa Trzaskowskiego oprócz prezentacji własnego repertuaru przyniesie mu wspólne występy między innymi z Lucky Thompsonem i Phillem Woodsem.

Od 1974 Trzaskowski jest szefem Orkiestry Polskiego Radia i Telewizji S-1 w Warszawie. Na zamówienie Bogusława Schaeffera napisał niezwykle interesujący szkic historii jazzu wydany w Leksykonie Kompozytorów XX wieku. Napisał muzykę do wielu filmów, czasem też w nich występował, wśród nich są takie obrazy jak „Zuzanna i chłopcy”, „Ich dzień powszedni”, „Rozwodów nie będzie”, „Bardzo spokojna wieś”, „Dreszcze” „Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni” i prawdopodobnie najczęściej dziś obecny w telewizji „Pociąg” Jerzego Kawalerowicza. Wystąpił też w filmie Andrzeja Wajdy „Niewinni czarodzieje” z muzyką Krzysztofa Komedy.

W kolejnych dekadach Andrzej Trzaskowski komponował, choć szczyt jego muzycznej aktywności przypadł na końcówkę lat sześćdziesiątych. Muzyk zmarł 16 września 1998 w Warszawie. Jego najważniejsze nagrania to „Andrzej Trzaskowski Quintet” i „Seant”.

30 października 2019

Janusz Muniak – Mistrzowie Polskiego Jazzu

Janusz Muniak – człowiek z Krakowa. Nikt w jazzowym świecie tak jak Mistrz Muniak nie był związany z Krakowem. Tam się urodził w 1941 roku. W krakowskiej szkole muzycznej w 1951 roku rozpoczął naukę gry na skrzypcach. Później był trochę przypadkowy klarnet i równie przypadkowy saksofon – jak sam opowiadał – pierwszy klarnet pożyczył od kolegi, z którym się pokłócił i stracił dostęp do instrumentu. W poszukiwaniu kolejnego klarnetu udał się do wujka, który był szefem amatorskiej orkiestry w miejskiej elektrowni. Niestety orkiestra była smyczkowa, więc klarnetów nie było, ale był niepotrzebny saksofon. Z tym saksofonem Muniak związał się na całe życie.

Kiedy był już w średniej muzycznej, też w Krakowie, zaczął poznawać jazzowe frazy. Grał jeszcze na klarnecie, uczył się u Lesława Lica, który już wtedy grał jazz z Kurylewiczem. W arkana jazzowego saksofonu wprowadzał go Alojzy Tomys, grający na alcie w Melomanach. Muniak szybko zaczął grać na saksofonie dla pieniędzy w krakowskich barach, zanim mógł legalnie napić się w nich piwa. Jego wzorami w tamtym okresie i właściwie już na zawsze pozostali Ben Webster i Coleman Hawkins.

W 1963 roku Janusza Muniaka zaprosił go współpracy, a jakże, działo się to w Krakowie, Tomasz Stańko. Wtedy Muniak dołączył do Jazz Darrings i to był jego pierwsze w pełni profesjonalny zespół. Grający free-jazzowe formy zespół Stańki nie za bardzo co prawda zwracał uwagę na piękno fraz grywanych przez Webstera i Hawkinsa, idoli Muniaka, ale pozwalał podróżować i grać ciekawą muzykę, a przecież ówczesny wzór dla Stańki – Ornette Coleman był saksofonistą i to nie byle jakim.

W 1965 roku Janusz Muniak i Tomasz Stańko trafiają do zespołu Andrzeja Trzaskowskiego. Razem nagrywają album „The Andrzej Trzaskowski Quintet”, znany szerzej jako czwarta część cyklu Polish Jazz. Najważniejszy fragment tej płyty – zajmująca niemal całą pierwszą stronę kompozycja Trzaskowskiego „Synopsis” nie ma wiele wspólnego ani z duchem Colemana Hawkinsa, ani z wolnością formy Jazz Darrings. Muniak potrafi jednak odnaleźć się również w eksperymentalnej formacji Trzaskowskiego. Już wtedy potrafił zagrać wszystko i jeszcze więcej.

Dwa lata później miejsce Stańki w zespole Trzaskowskiego zajmuje amerykański trębacz Ted Curson, skład uzupełnia Włodzimierz Nahorny grający na alcie i powstaje kolejna legendarna płyta – „Seant”.

Eksperymentalny album Trzaskowskiego z udziałem Muniaka zawiera skomponowaną w skali 12-tonowej „Cosinusoidę”. To wybitną trzecionurtową próbą pogodzenia improwizacji i muzyki klasycznej, którą można śmiało porównywać z dorobkiem Cecila Taylora i wszystkich pianistów, wzorujących się na twórczości Horace’a Silvera. Muniak potrafi zagrać wszystko i jeszcze więcej.

Z zespołem Trzaskowskiego Janusz Muniak po raz pierwszy wyjeżdża w dłuższą zagraniczną trasę koncertową do lepszego świata. W tym czasie występuje i nagrywa z zespołem Krzysztofa Komedy. Potrafi nie tylko zagrać wszystko, ale również pogodzić grę z Komedą, Trzaskowskim i Tomaszem Stańko. Z tym ostatnim będzie współpracował jeszcze w latach siedemdziesiątych. Razem nagrają „Purple Sun”, „Music for K” i „Tomasz Stańko w Pałacu Prymasowskim”, a także „Jazzmessage From Poland”. Zespół w składzie z dwoma saksofonistami – Januszem Muniakiem i Zbigniewem Seifertem wystąpił również na Newport Jazz Festival.

W końcówce lat sześćdziesiątych na chwilę Muniak opuści Kraków, doceniając stabilną posadę w Orkiestrze Polskiego Radia w Warszawie. Tutaj korzysta z możliwości kontaktów nie tylko ze środowiskiem jazzowym, ale także rodzącym się rockowym światkiem. Jako pierwszy polski muzyk jazzowy współpracuje z zespołem rockowym – nagrywa partie saksofonu na albumie „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. Z orkiestrą radiową gra to co potrzeba. Znowu potrafi zagrać wszystko co trzeba i jeszcze więcej.

Trafia do jazzowej orkiestry Polskiego Radia prowadzonej przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Sukces nagrań z Niemenem powoduje, że jego saksofon pojawia się na nagraniach Skaldów, Niebiesko-Czarnych, Dżambli i wielu innych rozrywkowych i rockowych przebojach.

W latach siedemdziesiątych Janusz Muniak nie mieszka już w zasadzie w Warszawie. Jego domem stają się na długo statki wycieczkowe, na których grając przeróżną muzykę zwiedza cały świat.

Kiedy trafia z powrotem do Krakowa w końcówce lat siedemdziesiątych szybko zakłada własny zespół o zmiennym składzie, będący najczęściej kwintetem. Do tych, którzy pojawiali się w zespole często należą Paweł Perliński (p) i Jerzy Bezuch (dr). Często gra też w zespole Muniaka Marek Bliziński. W 1978 roku nagrywają wyśmienity album „Question Mark”. W Krakowie Muniak często gra z Jarosławem Śmietaną. Jako Extra Ball razem nagrywają album „Go Ahead” w 1979 roku.

Janusz Muniak był muzykiem niezwykle uniwersalnym. Na Jazz Jamboree zagrał z Donem Cherry w 1980 roku i Hankiem Jonesem w 1985 roku. W czasie swoje długiej i obfitującej w długie wyjazdy kariery koncertowej grał również z innymi wielkimi postaciami światowego jazzu – Dexterem Gordonem, Freddie Hubbardem, Marsalisami, Archie Sheppem, Artem Farmerem i wielu innymi.

1989 rok w Polsce zmienił wszystko, również rynek muzyczny. Jak powiedział kiedyś sam Muniak:
„Musimy nauczyć się jak dzieci, co to znaczy pracować, co to znaczy wydawać pieniądze i nie poruszać się w krainie bajki. Życia na dotacjach układać sobie nie można. Trzeba zupełnie inaczej myśleć…” I pomyślał - w 1991 roku założył w Krakowie słynny klub „U Muniaka”, w którym występował do końca swoich dni, dając szansę zagrania z mistrzem niezliczonej ilości młodych, początkujących wtedy muzyków. Wielu z nich to dziś gwiazdy młodego i średniego pokolenia naszego jazzu. Po raz ostatni zagrał na scenie, którą sam stworzył w sylwestra 2015 roku. Miesiąc później zmarł po przejściu rozległego zawału serca.

W jego własnym klubie powstała część jego wyśmienitej dyskografii, choć album, który wybraliśmy do naszego redakcyjnego Kanonu Polskiego Jazzu powstał zanim pojawił się na krakowskiej scenie muzycznej klub Janusza Muniaka. „Placebo” to drugi chronologicznie autorski album Muniaka. Janusz Muniak był mistrzem jazzowej ballady, choć początki jego kariery, w tym współpraca z Trzaskowskim i Stańka pokazywały raczej zainteresowania formami awangardowymi.

Najlepiej jednak Muniak czuł się grając w stylu swoich mistrzów – Webstera, Hawkinsa, Getza i Lestera Younga. Grał zarówno amerykańskie standardy, jak i doskonałe kompozycje własne. Swoimi własnymi utworami zapełnił album „Placebo”. Jeśli chcecie mieć tylko jeden album Muniaka, wybierzcie właśnie ten album – poznacie wybitnego saksofonistę, lidera i doskonałego kompozytora. I zapragniecie usłyszeć, jak grał amerykańskie melodie. Lista jego autorskich albumów obejmuje około 10 płyt. Lista tych, na których zagrał jest chyba niemożliwa do sporządzenia.

Joachim E. Berendt napisał kiedyś o Muniaku, że to pierwszy europejski muzyk rozumiejący i grający jak Ornette Coleman. Grał z Krzysztofem Komedą, Tomaszem Stańko i amerykańskimi mistrzami. Grał dla Maryli Rodowicz, Łucji Prus i Stana Borysa. Doskonale wpasował się w błaznującą grupę muzyków tworzących w latach siedemdziesiątych formację Chałturnik. Przebijał tam wszystkich, nawet samego Ptaszyna podłączając swój saksofon do odkurzacza.

28 października 2019

Simple Songs 2019/2020 – Vol. 5 – 08.10.2019


Przedwczoraj zmarł Ginger Baker, jeden z najbardziej wszechstronnych rockowych i jazzowych perkusistów. Przez wielu kojarzony jedynie z działalnością w grupie Cream, jednej z pierwszych rockowych supergrup. Cream był jednym z pierwszych zespołów, które uczyniły z rockowych koncertów muzyczne spektakle pamiętane przez fanów latami. Nie odgrywali znanych z nagrań singlowych aranżacji, ograniczając z konieczności repertuarowej swoich aranżacji do trzech kwadransów, na koncertach robili znacznie więcej. Ginger Baker, Jack Bruce i Eric Clapton improwizowali. Niezwykły talent Bakera w pełni mógł zostać doceniony przez fanów jednak dopiero kiedy Cream rozpadł się i każdy z muzyków poszedł w swoją stronę (po latach mieli spotkać się jedynie na chwilę na wspominkowe koncerty). Wspomnienie wypada jednak zacząć od jednego z największych hitów Cream:

  • Sunshine Of Your Love – Disraeli Gears – Cream
Po rozpadzie Cream, podobno z powodu konfliktu osobowości Gingera Bakera i Jacka Bruce’a Baker pozostał jeszcze chwilę w muzycznej przyjaśźni z Erickiem Claptonem i jego Blind Faith, jednak w latach siedemdziesiątych postanowił zrobić rzecz dla kreatywnego perkusisty zupełnie oczywistą – spędzał czas w Afryce słuchając tamtejszych pierwotnych rytmów. Wtedy nagrał również kilka albumów z Felą Kuti i te właśnie nagrania osobiście uważam za najmniej doceniane, choć jedne z najciekawszych w jego muzycznym dorobku.

  • Ye Ye De Smell – Fela With Ginger Baker Live! – Fela Kuti with The Africa ’70 and Ginger Baker
Biznesową katastrofą okazało się przez moment doskonale rozwijające się studio nagraniowe Bakera, które założył w Lagos, wtedy jeszcze stolicy Nigerii. Szczytowym osiągnięciem studia były nagrania Paula McCartneya. Później było już tylko gorzej, wielu uważa, że kłopoty z prądem nałożyły się na niezbyt sprzyjającą pracy twórczej atmosferę tego ogromnego miasta i słabo zorganizowane połączenia lotnicze.

W latach osiemdziesiątych Baker powrócił do Europy, a później przeprowadził się do Los Angeles z nadzieją zrobienia kariery aktorskiej. W tak zwanym międzyczasie dla przyjemności nagrywał niezwykłe jazzowe albumy w gwiazdorskiej obsadzie, najciekawiej prezentowało się trio z Billem Frisellem i Charlie Hadenem. Już sam fakt, że Haden i Frisell zdecydowali się na udział w takim projekcie świadczy o tym, jak kreatywnym muzykiem był Ginger Baker.

  • Ramblin’ – Going Back Home – Ginger Baker Trio (Ginger Baker / Bill Frisell / Charlie Haden)
  • Bemsha Swing – Falling Off The Roof - Ginger Baker Trio (Ginger Baker / Bill Frisell / Charlie Haden)
Cream spotkał się po wielu latach w 2005 roku na kilka koncertów w Royal Albert Hall, co zostało skrupulatnie udokumentowane i wydane w formie audio i video, jednak magia psychodelicznych improwizacji sprzed lat gdzieś umknęła, dlatego też warto jeszcze raz wrócić do 1968 roku:

  • Toad – Wheels Of Fire – Cream

25 października 2019

Marek Bliziński - Mistrzowie Polskiego Jazzu

Markowi Blizińskiemu przysługuje tytuł, którego nikt mu nigdy nie zabierze. Był pierwszym polskim gitarzystą jazzowym. Dla wielu był również tym największym, choć pozostawił po sobie jedynie jeden autorski album – „Wave”. Z pewnością wielu gitarzystów zawdzięcza jakiś fragment swoich umiejętności nagraniom Blizińskiego albo lekturze jego podręcznika gry na gitarze jazzowej.

Marek Bliziński urodził się w Warszawie w 1947 roku w rodzinie, która od wielu pokoleń dawała Warszawie znanych architektów i malarzy. Na gitarze zaczął grać w wieku 15 lat i w zasadzie był samoukiem. To dość oczywiste, jeśli jest się pierwszym ważnym gitarzystą w kraju, który w czasach jego dzieciństwa był dość izolowany. Technikę gry na gitarze Bliziński opanował w ciągu 3 lat w sposób, który umożliwił mu założenie pierwszego zespołu – Czterech, z którą nagrał krótką zupełnie niejazzową płytę „Śpiew wiosny” – tak zwaną czwórkę. Ten album nigdy nie doczekał się wznowienia, ale w 2016 roku wydawnictwo Kameleon zebrało wszystkie możliwe nagrania zespołu grającego w składzie dwóch gitarzystów plus bas i perkusja i wydało album „Czterech – Dziwna Historia (Nagrania Archiwalne z lat 1967-1968)”. Z perspektywy czasu, gdyby nie udział w tym przedziwnym projekcie Marka Blizińskiego, z pewnością nikt by dziś o tej formacji nie pamiętał. Nagranie w składzie 2 gitar, gitary basowej i perkusji transkrypcji kompozycji Jana Sebastiana Bacha było eksperymentem, który nie zainteresował zbyt wielu słuchaczy. Warto przypomnieć, że w tym zespole na basie grał Paweł Brodowski, późniejszy muzyk zespołu Akwarele i w zasadzie dla nas wszystkich od zawsze redaktor naczelny Jazz Forum. Wydane po latach nagranie zachowały się głównie dlatego, że przez wiele lat były używane jako tło dźwiękowe dla Polskiej Kroniki Filmowej.

W 1971 roku kolejny skład Marka Blizińskiego, już z jazzowym repertuarem, występujący jako Generacja zdobywa nagrodę na festiwalu Jazz Nad Odrą. Marek Bliziński grał wtedy również z Wandą Warską i Krzysztofem Sadowskim. W latach siedemdziesiątych Bliziński występował w wielu składach prowadzonych przez naszych jazzowych mistrzów, Zbigniewa Namysłowskiego, Tomasza Stańkę, Adama Makowicza i innych. Pojawiał się w składach radiowych orkiestr prowadzonych przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego i Andrzeja Trzaskowskiego. Grał z Karolakiem i Muniakiem. Po raz pierwszy gra również z Ewą Bem w zespole Bemibek.

Marek Bliziński dużo gra, ale jeszcze więcej ćwiczy. Jest samoukiem, ale również perfekcjonistą. Kilka lat formalnej edukacji muzycznej w szkole nauczyło go czytania nut, jednak gry na gitarze prawdopodobnie nie uczył go nikt, choć z pewnością często słuchał Joe Passa i Jima Halla. W jednym z wywiadów powiedział kiedyś, że oczywiście słucha wszystkich wielkich gitarzystów, od Charlie Christiana po szczególnie uwielbianego Wesa Montgomery, ale słucha najczęściej saksofonistów i pianistów. Jego technika gry, szczególnie prawej ręki używającej jednocześnie kostki i palców przypominała pomysł Joe Passa, którego najciekawsze płyty powstawały w początku lat siedemdziesiątych. Do szczególnie udanych należała współpraca Joe Passa z Ella Fitzgerald. W wydanej w 1986 roku płycie duetu Blizińskiego i Ewy Bem można odnaleźć echa doskonałych płyt tego amerykańskiego duetu. Jako jeden z pierwszych w Europie docenił niezwykłe nagrania Lenny’ego Breau.

Dopiero w 1979 roku nagra swój pierwszy autorski album – „Wave”. Nie będzie z niego zadowolony. Później okaże się, że to będzie jego jedyna autorska płyta. Zanim powstanie „Wave”, w najlepiej udokumentowanym fonograficznie okresie – końcówce lat siedemdziesiątych Marek Bliziński nagrywa z Januszem Muniakiem album „Question Mark” i z Ptaszynem „Flyin’ Lady” i „Z lotu ptaka”. W zespole Ptaszyna bez fortepianu Marek Bliziński odnajduje się chyba najlepiej, może być nie tylko solistą, ale też akompaniować pozostałym muzykom. Marek Bliziński był niezwykle skupionym, profesjonalnym introwertykiem. Na scenie błyszczał, ale najczęściej nie był zadowolony z tego, co udało się zagrać.

Po nagraniu „Wave” rozpoczął budowę własnego studia nagraniowego, chcąc mieć pełną kontrolę nad brzmieniem kolejnych produkcji. W latach osiemdziesiątych współpracował z grupą Air Condition Zbigniewa Namysłowskiego, tam sięgał czasem po gitarę elektryczną. Chcąc zebrać fundusze niezbędne do budowy wymarzonego studia, pływał na statkach wycieczkowych. To właśnie podróże spowodowały najprawdopodobniej pogorszenie jego stanu zdrowia, bowiem po podobno udanej operacji raka skóry lekarze zalecili mu spokojny tryb życia i unikanie słońca. To nie było możliwe na statkach pływających po karaibskich wyspach.

„Wave” zawiera melodie grywane często przez tych gitarzystów, których muzyka inspirowała Marka Blizińskiego. Uwielbiał klasyków jazzowej gitary – Jima Halla, Wesa Montgomery i Joe Passa. Sam dużo komponował, jednak na swojej pierwszej i jak się miało później okazać ostatniej płycie postanowił sięgnąć do jazzowych klasyków. Z dwu sekcji rytmicznych towarzyszących gitarzyście zdecydowanie lepiej wypadają nagrania dokonane w towarzystwie Zbigniewa Wegehaupta i Czesława Bartkowskiego. Jednak nawet niekoniecznie genialna w klasycznym swingującym repertuarze sekcja złożona z Pawła Jarzębskiego i Janusza Stefańskiego nie przeszkadza w prezentacji niezwykłego talentu Marka Blizińskiego.

Genialne wyczucie jazzowej frazy, swoboda improwizacyjna i doskonała artykulacja osiągnięta dzięki niekończącym się ćwiczeniom wyróżniają wszystkie nagrania Marka Blizińskiego. Wrażliwość, wiedza, inwencja i pomysłowość – to wszystko zawarł na swojej jedynej autorskiej płycie – Wave”, albumie, który jest jedną z najważniejszych polskich jazzowych płyt wszechczasów, nawet jeśli miał być tylko początkiem.

Kiedy nie pływa na statkach, najczęściej gra z Ewą Bem. W 1986 roku zebrane z tych sesji nagrania tworzą album „Dla Ciebie jestem sobą” – niezwykły duet – jedną z najlepszych płyt wokalnych polskiego jazzu. Wszystkie partie gitary są tu dopracowane do perfekcji, wybór repertuaru staje się dowodem, że Wasowski i Przybora piszą jazzowe standardy światowej klasy i że język polski nadaje się do śpiewania jazzu. W 2000 roku Ewa Bem powróci do materiału z płyty „Dla Ciebie jestem sobą” realizując niezwykły koncert z udziałem elity polskich gitarzystów. Marka Blizińskiego niestety nie było już wtedy wśród nas. Rozwój jego talentu przerwała choroba, która doprowadziła do przedwczesnej śmierci muzyka w 1989 roku.

22 października 2019

Krzysztof Komeda – Mistrzowie Polskiego Jazzu

O Komedzie wszyscy napisali już wszystko. Ilość książek, monografii, artykułów i prac naukowych niekoniecznie musi oznaczać wysoką wartość dorobku artystycznego, w wypadku Komedy jednak nikt nie kwestionuje jego pozycji w historii polskiej kultury. Od lat muzyka Krzysztofa Komedy, obok Chopina jest naszym narodowym towarem eksportowym, a nazwisko muzyka jest rozpoznawane w najbardziej nawet egzotycznych miejscach.

Krzysztof Komeda przeżył 37 lat, a jego muzyczna kariera, dla wielu podzielona na okres jazzowy i filmowy, albo polski i amerykański (w obu wypadkach moim zdaniem podział nie jest słuszny), trwała mniej więcej lat 13. Za jej początek należy uznać występ sekstetu Komedy na pierwszym festiwalu w Sopocie w 1956 roku.

Urodzony w 1931 roku pianista uczył się gry na fortepianie od czwartego roku życia. Wojenna zawierucha z pewnością nie pomogła w muzycznej edukacji. Po zakończeniu drugiej wojny światowej znalazł się w Ostrowie Wielkopolskim, a później w 1950 roku wrócił na studia medyczne do rodzinnego Poznania, gdzie miała zacząć się jego kariera, którą przez krótki czas usiłował, jak to zwykle bywa pod wpływem rodziców, łączyć ze studiami medycznymi i praktyką lekarską. Jeszcze w szkole średniej poznał Witolda Kujawskiego, starszego o kilka lat basistę, który był pierwszą osobą wprowadzająca dorastającego Komedę w świat jazzu. W początku lat pięćdziesiątych Komeda często jeździł do Krakowa, gdzie w mieszkaniu Kujawskiego odbywały się prywatne koncerty jazzowe. Na publiczne granie jazzu władza raczej nie patrzyła w tamtych czasach przychylnym okiem. Jedni pamiętają to tak, że władza zabraniała, inni, że utrudniała, albo nie patrzyła przychylnie. Na pewno jednak nie wspomagała muzyków w rozwijaniu talentów i nagraniach. Dlatego właśnie o jazzie niewiele można było dowiedzieć się w szkołach muzycznych.

W mieszkaniu u Kujawskiego najprawdopodobniej Krzysztof Komeda (wtedy jeszcze nosił nazwisko Trzciński) poznał pierwszego jazzowego pianistę – Andrzeja Trzaskowskiego. Muzycy spotykający się u Kujawskiego utworzyli zespół Melomani, z którym sekstet Komedy miał się spotkać w 1956 roku na scenie festiwalu w Sopocie, od którego zaczęła się historia jazzowego grania w Polsce.

W 1956 roku Komeda skończył studia medyczne w Poznaniu i otrzymał dobrą propozycję pracy w zawodzie (był laryngologiem). Jednak zespół, z którym wystąpił w tym samym roku w Sopocie pochłonął go już wtedy całkowicie i lekarzem ostatecznie nie został. Wydany po wielu latach zestaw trzech płyt CD z rejestracjami występów z festiwalu pokazuje dojrzały, w pełni autorski pomysł Komedy na jazzowy zespół w nietypowym składzie i nowoczesnym repertuarze. Wiele innych nagrań z festiwalu jest co najwyżej poprawnych, jednak program przygotowany przez Komedę zapowiada jego wielką światową karierę.

Już wtedy, w 1956 roku Komeda sięgał po inspiracje do muzyki klasycznej („Memories Of Bach”) oraz najnowszego jazzowego repertuaru nowoczesnego – „Django” Johna Lewisa z repertuaru The Modern Jazz Quartet. W pierwszym zespole Komedy grali: Jerzy Milian z konieczności na wibrafonie, Jan Ptaszyn Wróblewski na barytonie, Stanisław Pludra na alcie, Józef Stolarz na basie i Jan Zylber na bębnach. Zespół wrócił na festiwal w kolejnym roku prezentując jeszcze ambitniejszy program. Przez kilka kolejnych lat stale gościł na krajowych scenach. Zaczęły się też wyjazdy zagraniczne. Mnie więcej w tym samym czasie Komeda, przeprowadza się do Krakowa. Później będzie jeszcze mieszkał w Warszawie i Los Angeles. W Warszawie ma dziś swoją ulicę i neon, w Ostrowie wielki mural i parę obiektów swojego imienia.

W 1957 roku Komeda zakłada prawdopodobnie pierwszy polski zespół rock and rollowy, projekt zaplanowany trochę jako dowcip, a trochę dla pieniędzy. Latem grupa nazwana Jan Grepsor and His Boys, w której grają muzycy zespołu Komedy daje sporo koncertów. Wszyscy występują pod pseudonimami. Wokalistą jest Jerzy Milian, gra też Ptaszyn, Jan Zylber i Zdzisław Brzeszczyński. Są też gitarzyści i para tancerzy. Zapowiada wówczas już blisko związana z Komedą Zofia Tittenbrun, jego późniejsza żona. Gwiazdą zostaje Marilyn Nabiałek. Kamuflarz się udaje, grając przeboje Elvisa Presleya i Billa Haleya podobno tylko raz zostają rozpoznani. Kiedy kończy się sezon letnich koncertów, muzycy wracają do jazzu i grają jako Jazz Believers.

Jesienią 1957 roku Komeda po raz pierwszy komponuje muzykę filmową. Filmowcy z Łodzi często spotykali się z muzykami jazzowymi. Niektórzy, jak Witold Sobociński łączyli karierę jazzową z pracą w przemyśle filmowym. Pierwszym filmem, do którego Komeda napisał muzykę jest słynna etiuda Romana Polańskiego „Dwaj ludzie z szafą”. W tym samym, 1958 roku, Komeda jest jednym z tych muzyków, którzy towarzyszą Dave Brubeckowi w czasie jego tourne po Polsce i bierze udział w słynnym nagraniu dla wytwórni RCA na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Do Polski trafiło podobno 12 płyt z tej sesji, która nigdy nie została wydana. Znam osobiście posiadacza jednego z egzemplarzy, ale nigdy nie słyszałem tych nagrań.

W krótkim czasie w 1960 roku Komeda pisze muzykę do 3 wybitnych filmów, których ścieżka dźwiękowa jest równie doskonała – „Nóż w wodzie”, „Do widzenia, do jutra” i „Niewinni czarodzieje”.

Na Jazz Jamboree w 1960 roku po raz pierwszy Krzysztof Komeda prezentuje program „Jazz i poezja”. W tym czasie zespół Komedy jest już stałym gościem w ważnych klubach jazzowych w Danii i Szwecji. W składzie pojawiają się pierwsi zagraniczni muzycy. Z udziałem duńskiego trębacza Allana Botschinsky’ego, który w tym czasie grał w Kopenhadze z Oscarem Pettifordem, Komeda nagrywa swój pierwszy zagraniczny album dla Metronome rejestrując „Etiudy Baletowe”. Na tej płycie grają również Rune Carlsson, Jan Ptaszyn Wróblewski i Roman Gucio Dyląg.

Krzysztof Komeda gra „Etiudy Baletowe” na Jazz Jamboree w 1962 roku, ale w Polsce na tak nowoczesne granie jest jeszcze trochę za wcześnie. Polscy fani dopiero poznają brzmienie nowoczesnego jazzu po okresie fascynacji dixielandem. Komeda jest jak zawsze krok z przodu. W 1956 roku większość zespołów kopiowała swingowe aranże, conajwyżej sięgając po starannie spisane solówki Charlie Parkera. Komeda grał The Modern Jazz Quartet i miał w składzie wibrafon. 6 lat później był znowu przed wszystkimi.

Henning Carlsen, który słyszał Komedę w Kopenhadze zamawia u niego kolejne kompozycje do swoich filmów, z których najbardziej udaną okaże się muzyka napisana do filmu „Kattorna”. W każdym filmie z muzyką Komedy, dźwięki są istotnym elementem. Komeda nie ilustrował obrazów, on współtworzył filmy. Bez jego muzyki „Nóż w wodzie”, „Głód”, czy „Dziecko Rosemary” nie byłyby tak dobre. Wielu krytyków filmowych po latach doceni niezwykłą integrację obrazu i muzyki w filmie „Bariera” Jerzego Skolimowskiego.

Mimo wielu fantastycznych kompozycji filmowych, w 1965 (lub 1966 według innych źródeł) roku po raz drugi szacowne grono kompozytorów odmawia Komedzie członkostwa w Związku Kompozytorów Polskich. Czasy były jeszcze ciągle dla jazzu niełatwe. Komisji przewodniczył Witold Lutosławski. Może panowie kompozytorzy bali się konkurencji? Na Jazz Jamboree Komeda po raz pierwszy prezentuje na scenie „Astigmatic” i „Kattornę”. W grudniu zespół w składzie z Tomaszem Stańko, Zbigniewem Namysłowskim, Guntherem Lenzem i Rune Carlsonem nagrywa „Astigmatic”. Podobno na saksofonie miał grać Urbaniak, ale gdzieś w Szwecji ukradli mu samochód i nie zdążył przyjechać. Wielu uważa, że „Astigmatic” jest najważniejszym polskim albumem jazzowym, a w kilku poważnych i uznanych europejskich publikacjach został nawet uznany za najważniejszy album europejskiego jazzu. Ten album jest jednym z najważniejszych nagrań nie tylko Komedy, ale też Tomasza Stańko i Zbigniewa Namysłowskiego. Magiczna noc z Filharmonii Narodowej należy do tych momentów jazzu, kiedy udawało się wszystko i jeszcze więcej.

W grudniu 1967 roku roku Komeda wyjeżdża do Los Angeles na zaproszenie Romana Polańskiego. Komponuje muzykę do jego filmu „Rosemary’s Baby” w reżyserii Polańskiego i mniej dziś znanego obrazu Buzza Kulika „Riot”. Ciesząc się życiem w Los Angeles i snując plany na przyszłość spaceruje po mieście z przyjacielem – Romanem Hłasko, nieszczęśliwie upada, uderza się w głowę i po niemal 4 miesiącach nieudanego leczenia krwiaka mózgu, przewieziony w ciężkim stanie do Warszawy umiera.

Komeda nie był wirtuozem fortepianu. Według wielu relacji, nie radził sobie też jakoś specjalnie z zapisem nutowym. Potrafił jednak komponować złożone utwory o rozpoznawalnym i niepowtarzalnym stylu. Wielu twierdzi, że był z innej planety, że nawet rozmawiając z nim odnosiło się wrażenie, że mimo serdeczności i uprzejmości jego myśli są gdzieś poza realnym światem. Był doskonałym liderem, nie popisywał się, bo tego nie potrzebował. Kiedyś sam narzekałem, że na „Astigmatic” jest za mało Komedy. Dziś wiem, że jest dokładnie tyle, ile potrzeba.

Krzysztof Komeda zajmuje ważne miejsce w pamięci wszystkich tych, którzy z nim grali. Już w 1972 roku powstał pierwszy z ważnych albumów wspominających jego muzykę – „We’ll Remember Komeda” Tomasza Stańko z Michałem Urbaniakiem, Zbigniewem Seifertem i Urszulą Dudziak. Dziś Komedę grają wszyscy polscy pianiści, jest konkurs jego imienia, a młodzi przerabiają go i odkrywają na swój sposób, tak jak EABS czy Kut-O. Komedę grają i przypominają nie tylko pianiści. Swoje albumy dedykowali Komedzie Adam Pierończyk, Maria Sadowska, Leszek Żądło, Michał Urbaniak z Urszulą Dudziak, Maciej Obara i wielu innych. Jeśli chcecie zacząć od najważniejszej płyty Komedy – to oczywiście „Astigmatic”. Jeśli chcecie usłyszeć współczesne interpretacje, absolutnie magiczną, moim zdaniem najlepszą swoją płytę wypełnił kompozycjami Komedy kilka lat temu Leszek Możdżer.