Przypomniała
mi się taka historia, związana co prawda dość luźno z dzisiejszą płytą, ale
jednak przypominająca to, co zapewne wydarzy się w paru sklepach z płytami…
Dawno, dawno temu, gdzieś w Warszawie… do nieistniejącego już sklepu z płytami,
takiego, których już niewiele zostało, czyli miejsca, gdzie sprzedawca wie co
sprzedaje… przyszedł nieco rozzłoszczony Klient z pewną płytą, którą w owym
sklepie zakupił parę dni wcześniej. Ową płytą był album, który, co jest
zupełnie inną historią, bardzo lubię. To była płyta Pata Metheny „Zero
Tolerance For Silence”. Ów Klient płytę chciał zwrócić, ponieważ, jak
twierdził, nie spełniała ona jego oczekiwań, bowiem umieszczono na nim omyłkowo
coś co z pewnością muzyką nie jest, a już z pewnością nie jest muzyką Pata
Metheny, co to to nie…
Historia
jest mocno prawdopodobna, bowiem trzeba przypomnieć, że wspomniana płyta
ukazała się w kilka miesięcy po „The Road To You” i „I Can See Your House From
Here”. Wielu Klientów kojarzyło wtedy Pata Metheny, tak jest też i dziś, przede
wszystkim z Pat Metheny Group. Całkiem niesłusznie, ale to też materiał na inną
opowieść.
Co
to wszystko ma wspólnego z „Fromm”? Całkiem sporo, jeśli przypomnimy sobie, że
jednym z instrumentów na tej płycie i to instrumentów istotnych jest głos
Grażyny Auguścik, której ostatnie wydawnictwo to „The Beatles Nova”, płyta, o
której pisałem tutaj:
Potrafię
wyobrazić sobie minę fana Grażyny, albo wielbiciela The Beatles, który właśnie
został fanem Grażyny i postanowił kupować sobie wszystkie nowe wydawnictwa z
jej udziałem, kiedy będzie usiłował zwrócić do sklepu „Fromm”.
Do
wszystkich, którzy będą takie myśli mieli apeluję… Odłóżcie tą płytę na półkę
na parę lat, słuchajcie i słuchajcie dobrej muzyki, gwarantuję, że kiedy
sięgniecie po album „Fromm” za jakieś 1.000 wysłuchanych w uwadze płyt,
spojrzycie na nią zupełnie inaczej.
A
teraz do wszystkich tych, którzy już ten etap przeszli, dla których muzyka nie
ma etykietek, gatunków rodzajów i innych tworzących bariery zupełnie
niepotrzebnych nazw i kryptonimów… To jest fantastyczna płyta, która Wam się
spodoba. Kupcie ją koniecznie, bowiem kiedyś z pewnością, będąc dziś
wydawnictwem raczej niszowym, będzie białym krukiem dostępnym za jakieś
astronomiczne pieniądze na rynku wtórnym….
To
muzyka łamiąca wszelkie bariery, magiczny artystyczny tygiel w którym
wymieszano wszystko ze wszystkim i wyszło coś nowego, może niekoniecznie
zmieniającego światową muzykę na kolejne dziesięciolecia, ale z pewnością
wartego najwyższego skupienia i uwagi…
W
niektórych utworach usłyszycie echa indyjskich mantr pomieszane z kościelną
muzyką barokową, w innych wokalizy przypominające najlepsze lata fusion na tle
free jazzowych, pewnie w dużej części improwizowanych partii wykonanych na
preparowanej, przekonstruowanej tubę na której Zdzisław Piernik gra z użyciem
saksofonowych ustników. Kiedy indziej usłyszycie słowiański folklor zmieszany z
klezmerskimi brzmieniami jazzowymi. Usłyszycie też nieszablonowo traktowaną
wiolonczelę, za której dźwięki odpowiedzialny jest Bolesław Błaszczyk.
Część
dźwięków, jak to zwykle bywa z awangardową muzyką jest dość niewiadomego
pochodzenia. Prawdopodobnie te, które przypominają nieistniejący instrument
dęty pochodzą z przekonstruowanej tuby Zdzisława Piernika. Inne sugerują użycie
nietypowych instrumentów perkusyjnych. Jeszcze inne być może zostały zaśpiewane
przez Grażynę Auguścik, która na co dzień nie stosuje raczej tak szerokiej palety
technik wokalnych. Jej głos jest na tej płycie równoprawnym instrumentem, nie
znajdziecie tu tekstów, to raczej scat, krzyk, wokalizy w stylu znanym z
najlepszych nagrań Lauren Newton, czy Urszuli Dudziak, niekiedy nawet techniki
klasycznego śpiewu operowego.
To
wszystko właściwie nie powinno się udać… Ale udało się doskonale. Muzyka jest
nieprzewidywalna, w tym całe jej piękno. Co bowiem mogło pewnego wieczora w
studiu połączyć Zdzisława Piernika, Ryszarda Wojciula, Bolesława Błaszczyka, Jacka
Alka i Grażynę Auguścik i paru innych muzyków? Co łączy rockmanów, twórców
muzyki współczesnej i awangardowej, z jazzową wokalistką? Muzyka, taka przez
duże M.
Kiedy
muzyczny eksperyment pozbawiony jest formalnej struktury kompozycji, melodii i
czytelnego rytmu z odrobiną swingu, musi być dobry. Kiedy jest zły, staje się
jedynie niepokojący i chaotyczny. Kiedy jest dobry, sprawia, że wnikliwy
słuchacz stara się odgadnąć kolejne dźwięki zanim je usłyszy, wczuć w chwilę i
nastrój muzyków. To rodzaj głośnikowego magnetyzmu przykuwającego otwartego na
nowe doznania słuchacza do jego kolumn lub słuchawek na długie godziny.
Muzyka
proponowana przez Intuition Orchestra jest zadziwiająco spójna, blisko jej do
wzorców gatunku, do niedoścignionego zdawałoby się wzorca integracji zespołu i
wspólnej improwizacji dwu kwartetów Ornette Colemana, faktur dźwiękowych i
nagłych zwrotów akcji Cecila Taylora, czy skomplikowanych, choć
minimalistycznych harmonii Theloniousa Monka. To najlepsze z możliwych
rekomendacji.
O
płycie pisałem już w styczniu, wtedy jednak słuchałem wersji przedprodukcyjnej
i zgodnie z umową nie mogłem ujawnić zbyt wielu szczegółów…:
Dla
wszystkich innych, którzy zechcą w 2012 roku nagrać w Polsce free-jazzową płytę
mam przykrą wiadomość. Płyta roku już się ukazała… Macie jeszcze do dyspozycji
dwa pozostałe miejsca na podium. Choć free-jazz, to w zasadzie tylko jedno z
określeń, które można przypisać tej nietuzinkowej i zupełnie niespodziewanej
płycie.
The Intuition Orchestra feat. Grażyna
Auguścik & Zdzisław Piernik
Fromm
Format:
CD
Wytwórnia:
MTJ
Numer:
5906409113370
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz