„Indeed!”
jest oficjalnym debiutem nagraniowym Lee Morgana. Materiał został
zarejestrowany 4 listopada 1956 roku w studiu Rudy Van Geldera w Hackensack. Dzień
później zarejestrowano materiał wydany nieco wcześniej jako „Introducing Lee
Morgan”. Nagranie jest również typową sesją, jakich wiele zarejestrowano w
studiu Rudy Van Geldera w połowie lat pięćdziesiątych. Gdyby sprawdzić w
kalendarzu, być może w tym samym tygodni znaleźlibyśmy jeszcze ze dwie równie
wyśmienite sesje w tym studiu. Ta płyta brzmi dokładnie tak, jak opisuje ją
okładka.
Lee
Morgan gra wyśmienicie, choć momentami nieco niepewnie. W końcu to jego debiut
w roli lidera. Jeśli wierzyć skrupulatnym biografon jazzu lat pięćdziesiątych,
to była naprawdę pierwsza wizyta Lee Morgana w profesjonalnym studiu
nagraniowym. Kilka miesięcy później miał swój znaczący wkład w nagranie
jazzowego klasyka – albumu „Blue Train” Johna Coltrane’a.
Całość
realizacji sugeruje, że trąbka i saksofon tenorowy walczyły o jeden mikrofon. W
wielu momentach solówka rozpoczyna się gdzieś daleko od mikrofonu, aby po paru
taktach się do niego zbliżyć. Na tej płycie nie znajdziemy też kompozycji
autorstwa lidera. W momencie nagrania tej płyty miał jedynie 18 lat, komponować
zaczął dopiero kilka lat później. Na płycie zarejestrowano utwory autorstwa
Horace Silvera, Benny Golsona, Owena Marshalla i Donalda Byrda. To typowe
utwory ery hard-bopu. Nie znajdziemy tu chwytliwych przebojów, ani tandetnych
melodii z Broadwayu, które były typowymi wypełniaczami ówczesnych jazzoych
sesji. To akurat należy zaliczyć zdecydowanie na plus liderowi, który zapewne samodzielnie
wybierał repertuar. Do gry Lee Morgana na trąbce zastrzerzeń mieć nie można,
choć z wiekiem, co typowe dla trębaczy, jego ton zyskał wiele pewności.
Clarence
Sharpe – mnie znany saksofonista, którego oprócz tej płyty pamiętam chyba tylko
z nagrań z Archie Sheppem gra tyle ile potrzeba i nie usiłuje walczyć z liderem
parafrazując jego solówki, co często zdarza się saksofonistom na płytach
trębaczy, bowiem zwykle w typowym schemacie utworów grają solówki zaraz po
liderze… Nie ma w jego grze nic
rewelacyjnego, ale też nie można jej nic zarzucić. Zatem znowu plus.
Horace
Silver – jest uczestnikiem sesji, tylko tyle i aż tyle. Raczej nie wtrąca się,
pozostając liderem sekcji rytmicznej.. Czyli znowu plus.
Wilbur
Ware – kontrabasista, który nagrał setki sesji w bardzo różnych stylach i
składach personalnych – jak to kontrabasista. Ale kiedy dostaje swoją
przestrzeń – jak w kompozycji „Little T” Donalda Byrda, gra wyśmienite solo. W
dodatku w wydaniu remasterowanym z serii Rudy Van Gelder Edition w
alternatywnej wersji tej kompozycji gra zupełnie inną, ale równie wyśmienitą
solówkę.
I
wreszcie Philly Joe Jones – perkusista. Bez komentarza. Jest i jakby go nie
było, czyli spełnia swoją funkcję i daje nam dokładnie to, za co wziął swoją
dzienną stawkę. Czyli piąty plus.
Tak więc to wyśmienita płyta, choć z pewnością Lee Morgan ma na swoim koncie ciekawsze pozycje solowe, jak choćby przebojowe „The Sidewinder”, oraz „Tomcat”, „Candy” czy „Delightfulee”. Wszystkim tym albumom należy się zaszczytne miejsce w historii muzyki jazzowej i każdej dobrze przemyślanej kolekcji jazzowych nagrań. Stali czytelnicy wiedzą, że Lee Morgan walczy u mnie o tytuł ulubionego trębacza z Cliffordem Brownem, więc przeczytacie na blogu również o jego innych płytach:
Tak więc to wyśmienita płyta, choć z pewnością Lee Morgan ma na swoim koncie ciekawsze pozycje solowe, jak choćby przebojowe „The Sidewinder”, oraz „Tomcat”, „Candy” czy „Delightfulee”. Wszystkim tym albumom należy się zaszczytne miejsce w historii muzyki jazzowej i każdej dobrze przemyślanej kolekcji jazzowych nagrań. Stali czytelnicy wiedzą, że Lee Morgan walczy u mnie o tytuł ulubionego trębacza z Cliffordem Brownem, więc przeczytacie na blogu również o jego innych płytach:
Lee
Morgan
Indeed!
Format:
CD
Wytwórnia:
Blue Note
Numer:
094639278121
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz